niedziela, 1 listopada 2015
Złodziej czasu. Sofronow 2
Czekał. Czekał i czekał. Nic się nie działo, ale wtedy chyba właśnie pomyślał, że po raz pierwszy jest szczęśliwy. Że pojawiła się jakaś namiastka w jego życiu, namiastka czegoś do czego każdy dąży. Do miłości. W radio leciał jazz, swobodny i zajmujący nić więcej niż powinien. Na stoliku leżała niedoczytana książka, jakieś skrawki gazet. Nic więcej….
Każdego dnia, pomyślał, w każdej chwili zdajemy się na dążenie do celu. Do naszej śmierci – każda chwila, każda godzina nas do tego przybliża. Płacz dziecka, kłótnia z kobietą, scysja z matką. Każdy moment jest tylko kolejnym krokiem do tego by się zatracić. Zapaść. Ale on tego nie chciał. Nie miał zamiaru, aby upływ czasu, linearny koszmar przetrwania i trwania uporczywie zabierał mu czas. Jego czas. Wiedział, że każda minuta z nią, każda chwila jaką urwie na samotne, wspólne jednak (dziwne), przebywanie jest kradzieżą. Kradzieżą czasu. Oszukiwaniem egzystencji. Ale chciał i szukał…. Dążył.
W jego życiu kilka tylko chwil nadawało się było szczęśliwych. Zawsze były to chwile związane z muzyką i literaturą. Nigdy z kobietą. Nigdy. Skomplikowane relacje, jakieś niewyobrażalne oczekiwania. Teraz, czuł jednak, że można. Czuł się jak złodziej, jak ktoś kto okrada siebie, i – przede wszystkim – okrada ją i wszystkich dookoła. Był złodziejem i chciał dalej kraść.
Pogrążony w tym wszystkim, straceńczo poszukujący spełnienia, oczekując…..pogrążył się w ciemnej nocy. Czego? Wstydzi się powiedzieć i napisać…..
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz