wtorek, 24 listopada 2015
S. Jobs, film
Przed chwilą wróciłem z kina. Pusta sala, ja jeden i nikogo wiecej.....po prostu bosko. O Jobsie już pisałem, przy okazji jego śmierci, która bardzo mnie zasmuciła. Po przeczytaniu jego biografi poczułem do niego jeszcze większa sympatie. To jednak jest człowiek, który może niczego nie wymyślił, ale który to wszystko stworzył. Od komputera po Toy Story. Niewiarygodne.
Film pokazuje jak, moim zdaniem, mozna zatracić sie w tym co sie robi - praca, kolejne prezentacje produktów, porażki i sukces - a w tle jego córka. Którą najpierw odrzuca, jak jego kiedyś, a potem próbuje budować relacje. Jest w tym filmie kilka scen kiedy on próbuje przebić mur tego jaki powinien być i ukazać trochę tego jaki jest. Nie ma tu nic nachalnego, nie ma amerykańskiego snu, ojciec, odrzucona córka i wielkie pojednanie - w tle amerykańska flaga i kombatanci. Tego nie ma. Jest tylko zapowiedź takiej możliwości, delikatna zapowiedź takiej możliwości....takie relacje jak pokazane w filmie, nigdy nie są łatwe.
Pisze na iPadzie, lubię go i wiem skąd pochodzi. Pewnie jakiś pierdolony ktoś powie ze jestem częścią religii, wyznawca marki i gadżetu. Ale.....to będzie tylko pierdolony ktoś....chciałbym mieć jeszcze wiecej tego....ale jestem biedny.....
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz