piątek, 23 października 2015

Sofronow

wszedł do domu, mieszkania. Ogarnął wzrokiem każdy zakamarek, każdy kwadrat przestrzeni, który był w stanie zlustrować. tutaj ona, tam one, codzienna krzątanina. Meble, niedomalowany kaloryfer. Obraz modnego malarza na ścianie. W sumie jasno i przyjemnie. Ale mimo to, a może z tego właśnie powodu zaryczał jak zarzynane zwierze. Jak bawół oczekujący egzekucji, wiedząc już, ze jednak to zaraz sie stanie. Czekał, chociaż nie miał na to czasu. kUuuuuuuuurrrrrwwa. Padł na kanapę i miał nadzieje, ze zaśnie. Ze sen mu pomoże, ze jakoś oddali coś co go przygniata. Codzienność, kierat dnia codziennego....ale nie. Nie mógł zasnąć. Leżał na kanapie i myślał. O tym, ze powinien być gdzie indziej. W zupełnie innym miejscu i czasie. Gdyby to wszystko dało sie odwrocić, mieć świadomość tą teraz, ale być gdzie indziej? Leżal. Nawet nie sapał. oddychał miarowo, serce mu waliło, zapadl sie, powoli wchodzi w sen. Ale nie był to jego sen. Stał w grupie, kilkanaście osób, zadrzewiony stary cmentarz. Jakies powalone nagrobki. Stał i oczekiwał najgorszego. Bal sie, ze sie zapadnie i już nic go nie spotka. Ze to koniec. Już nigdy nie pokocha, nie zagra na saksofonie. Nic. Pusto. Stali w szeregu i obserwowali ją z oddali, jak szła i sie poruszała. Stanęła w niedalekiej odległości. Zerkała ledwie może nawet. Aksamitnym głosem powiedziała, drugi z lewej. Wiedział, że żyje.

Brak komentarzy: