niedziela, 2 października 2016
Zdzisław......Beksiński
Mam to szczęście, że pisząc te słowa wisi za mną jego obraz. W ramie. Nie wiem, ale jest – powiesiłem go na ścianie i codziennie obok niego przechodzę. Dla Mistrza poszedłem na film o nim. Polski film, polskie kino, którego świadomie unikam, ponieważ uważam je za chłam. Jak całą tą naszą wschodnią kulturę. Pokaleczoną i pijacko – zabobonno – katolicką. Pijane mordy jako przekaźnik emocji. "Ja ci kurwa,……kurwa…..pierdolony chuju……powiem." I tyle to dla mnie znaczy. Nic po prostu – jestem gdzie indziej i kiedy indziej. Wstydzę się tego….tego naszego oddawania wolności.
Ale Zdzisław mógł sobie na to pozwolić…..był wolny. Od wszystkiego i miał ten rys, którego może nie miał Tomek. To był wolny facet w zacofanym i zniewolonym kraju. Malował i nie dawał sobie wmówić interpretacji swoich obrazów, nawet nie za bardzo o nich dyskutował. Było wolny nawet od słuchania opinii innych – to jest najwyższa forma wolności. Po prostu był….Zdzisławem Beksińskim. Ale nie unikał kieratu – teściowa, matka w bloku – ale robił bo chciał. Jezu jak ja mu zazdroszczę.
Na temat tego filmu są różne opinie, różniaste. Jakieś o rodzinie, o relacjach, miłości jakoby. I co? I nic. Myślę, że za granicą jest szansa spojrzenia na to kino i to co ono przekazuje – jako relacje między ludźmi. A u nas? U mnie? Nie wiem, czy jestem w stanie się oderwać o oglądania tego jak biografii, a nie fikcji i zawsze będzie w związku z tym problem. Czy Tomek był debilem i neurotykiem? Rozwydrzonym bachorem? Może….ale to nić nie zmienia w mojej ocenie każdej z postaci. Tomka i Zdzisława znałem, obcowałem z ich sztuką…..ale nie wiedziałem nić o Pani Beksińskiej i dlatego ta część filmu, te sceny z nią są dla mnie czymś osobnym. Osobnym filmem…..najlepszą jego częścią.
Aha….wróciłem, pod wpływem jednej książki Bellow’a do Celina……..
poniedziałek, 26 września 2016
Tomek...
Słucham, jak tysiące nas dzisiaj, ostatniej audycji Tomka. Mogę i chce tak nim pisać, ponieważ wychowałem się na jego audycjach, są częścią mnie. Pierwszy raz usłyszałem go w ’88 roku i słuchałem do końca. Aż do ostatniej audycji, której słuchałem wtedy. Kto wie, ten wie. Kto nie wie, nigdy się nie dowie. Kawał historii i kawał nas wszystkich, którzy wtedy byli….
niedziela, 18 września 2016
Przypadek.....
Elektryczny Bóg. Patrzy. Przygląda się i najgorsze, że nic nie robi. Czeka, śpi w ukryciu. Zaspał? Przysnął? W ogóle go nie ma – a my tylko w „kółko, w kółko się kręcimy….” Na kogo wypadnie na tego BĘC. I nic więcej……
Po prostu…..
poniedziałek, 18 lipca 2016
posucha...
Nie było mnie dawno. aż za długo i pomimo posuchy intelektualnej jaka mnie ogarnęła chciałem napisać, że jestem i BĘDĘ. JESZCZE coś napiszę....wkrótce. może nie za 15 sekund...ale niedługo
poniedziałek, 9 maja 2016
Boell: Bilard o wpół do dziesiątej.
Dawno mnie nie było, ponieważ mistrzostwa świata w snookera 2016 kompletnie wyjałowiły mój umysł. I powiem szczerze dochodzę dopiero do siebie. Tępo wpatrywałem się z ekran tv i niczym innym właściwie się nie zajmowałem. Byłem jak 67 % tego narodu i siedziałem z dala od książek. No może więcej niż 67 %, bo jednak jakieś książki w domu posiadam. Antykwariaty! To jest jednak miejsce godne uwagi – wiem, że jak napiszę, iż w księgarniach głównego nurtu nic ciekawego nie ma, to posypią się na mnie gromu (chociaż i tak mało kto to czyta). Ale mam swoje zdanie i nie mam zamiaru podnosić tego tematu. W księgarniach jest chyba niewiele ciekawych rzeczy, bo te zacne instytucje i tak ledwo zipią mając niewielu chętnych.
Ale w antykwariatach jest inaczej. Może dlatego, że jednak czytam stare rzeczy, klasyki, które nie zawsze wychodzą. Kupiłem sobie H. Boella i powiem, ze drobna książeczka a wyszła w prawie 140 tys. egzemplarzy. Komuna to niby dyktatura ciemniaków, ale jednak, kurwa, mieli chłopcy rozmach. Trzeba przyznać. I co wychodziło – klasyka. Wiem oczywiście, że bezpieczna i żadne tam wywrotowe sprawy raczej (czasem się debile myliły) nie miały szans się ukazać. Ale – na początku 90tych lat nadrobiliśmy zaległości, a potem cisza. Główny nurt jest jednak do kitu. Ale nie o tym….
Bilard o wpół do dziesiątej……jaka wspaniała powieść, jaki rozmach a jednocześnie rzecz sama w sobie niewielka, rozmiar średniej powieści saga jak się patrzy. Nie tylko opowieść o rodzinie, ale także, a może przede wszystkim?, opowieść o czasach, lękach, fobiach i przyzwyczajeniach. Na koniec, i to mnie urzekło, pokazał ten niemiecki tuza i intelektualista, że niewiele trzeba do szczęścia, wiele czasem się robi że je ominąć, utracić we wzajemnych animozjach i przyzwyczajeniach. Jednocześnie można – jak się chce i ma się siły – to wszystko odrzucić i pokazać, że jest się człowiekiem. Nawet na starość. A może dopiero wtedy. Jak się ma na celowniku jedynie wspomnienie jakie po nas zostanie.
Jak postawią mi pomnik. To podejdź i na niego nasikaj. Powiedz, że ja ci kazałem.
poniedziałek, 28 marca 2016
Wyssane z Ipada, jak dziki stukam
Eminem. Kto wie ten wie. W takt tego gościa stukam, jest biały, jest czarny? Kto wie.....ale kogo to obchodzi. Mnie nie......Portugalia na stole, wczoraj chianti, ,podobno dobre jak powiedział ktoś ważny....coraz ważniejszy.....(stukam rytmicznie). Jak dotyk, nieznaczne muśnięcie, cios w potylice, noc pod mostem, zimy prysznic w łaźni wojskowej, wzrok innych, zakłopotanie. Nic wiecej!!!!czy byłeś kiedyś szczęśliwy? Czy byłeś nieszczęśliwy i ominęło cie szczęście idące drugim pasem?
Kurwa....czy ktoś wie co sie dzieje......ale czy to jest istotne? Pewnie nie ....afirmacja. Uświadomiłem sobie ze gdybym dzisiaj wykitowali....teraz. To wszystko poczułem. Byłem wszędzie, wszystko widziałem.serio.........
sobota, 5 marca 2016
Piekło.......wiary
POMYŚLAŁEM Z LEKIEM, GDZIE JESTEM. I ZROZUMIAŁEM ZE NIE WIEM. POMYŚLAŁEM Z LEKIEM, KIM JESTEM I NIE ZDOŁAŁEM ROZPOZNAĆ SAMEGO SIEBIE. LĘK NARASTAŁ. Borges, Polemiki.
Czytam ostatnio trochę filozofii i znowu Borgesa, który sam w sobie jest filozofią. I nie powiem, ze wszystko ogarniam, cześć jedynie- drobinki mądrości przesadzają sie do mojej jaźni. I tak jest tego za dużo. Marks napisał, ze religia jest opinii ludu i jak tu sie z nim nie zgodzić. Cała filozofia, szczególnie w głównym nurcie, odnosi sie lub próbuje sie odnosić, do Boga, do jakiegoś absololutu, który w swojej mądrości to wszystko jak niE stworzył to przynajmniej poukładał. Istnienie czegoś, kogos (w spersonifikowanej wersji dla protego ludu) kto odpowiada za to wszystko pozwala nam jakoś ogarnąć nasze istnienie i pozwala, niektórym przynajmniej, wierzyć w to ze nie jesteśmy tu przez przypadek. Ze jest jakiś PLAN-ZAMIERZENIE-CEL. No bo czyż nie jest okropna myśl, ze życie jest przypadkiem, jakaś kosmologiczną gra sił, przyciągania, białka itp? W takim razie jaki jest sens naszego szarpania? Skladanie pism w sądach, naprawianie samochodów, pisanie wierszy.....nie ma żadnego, ale bez tych drobnych spraw nie moglibyśmy....no właśnie co.
Religia pozwala nam na uporzadkowanie otocznia, nakazy moralne, zakazy budują wspólnotę i pozwalają na funkcjonowanie tego w miarę uporządkowany sposób. I tylko tyle. Kiedyś pisałem, ze prawdziwym piekłem jest pogrążenie sie w nicości, która na szczęście jest bezbolesna i nie ma w sobie cząstki cierpienia a juz na pewno cierpienia wiekuistego, powtarzalnej torury z perspektywa jej ciagłości i odnawialnosci. Jeżeli tak miałoby być, a nie wyklucza tego teologia, piekło jako wiekuista kara za grzechy, to samo to neguje istnienie Boga, który nie byłby w stanie, w swojej mądrości i miłości bezkresnej, do ułożenia świata w taki sposób. Zeby karać na wieczne potępienie ludzi, dusze które skorzystały z jego daru: wolnej woli. No bo jakże inaczej?
Życie jest tu i teraz....biologiczny byt jakim jesteśmy, towarzyszy nam przez chwile a potem....? Wrócimy tak skąd przybyliśmy: do nicości. Pozbawieni leków, bólu...ale tez namiętności i miłości....nasze ciała są pyłem wszechświata...materia kosmosu, a życie? Mrugnięciem materii...
niedziela, 28 lutego 2016
widmo wolności_2
To co napiszę jest osobiste i nieoczekiwane, ale udaje mi się osiągać stan, w którym otwiera się droga do wolności. Do wyzwolenia nawet. Od nałogów i pokus, chociaż nawet bardziej od nałogów, bo te jak wiadomo są naleciałością cywilizacyjną, a pokusy, to bardziej instynkty, coś co w nas siedzi i walka z nimi to działanie przeciwko naturze. A natura to my i nie warto (nie powinno się) walczyć z samym sobą. Ale nałogi, o tak z tym trzeba i należy walczyć. Wtedy możemy starać się osiągać stan wyższego rozwoju. Nałogi są złe. W każdym z nas jest intuicyjna refleksja filozoficzna, mówię oczywiście o tych, którzy mając jako takie podstawy kulturowe są w stanie, potrafią wewnątrz siebie rozstrzygać problemy szersze niż tylko jedzenie, picie, oddawanie moczu i rodzinne sprzeczki. Intuicyjnie budujemy świat swoich wartości i poglądów, intuicyjnie budujemy swój świat wierzeń lub niewierzeń i wolność – w moim przekonaniu – to jest stan, w którym to co podpowiada nam intuicja kieruje naszym życiem. Nie poddajemy się osądom z zewnątrz, sugestią lub nakazom. Prawo moralne jest we mnie. Jakie to cudne i jednocześnie strasznie. Tylko wolny człowiek może tak powiedzieć – robię to co robię i jednocześnie uznaję to za słuszne. Oczywiście jedynym ograniczeniem jest wolność innej jednostki i zakaz ograniczania jej obszaru wolności. Kompromis, budowanie kompromisów jest konieczne z kolei do funkcjonowania większych grup – społeczeństwa w ostateczności. Właśnie ten kruchy często kompromis pozwala nam funkcjonować i nie zwariować. Według mnie, zawieranie kompromisów jest dobre i świadczy o dojrzałości, ale tylko wtedy kiedy kompromis nie narusza naszych wewnętrznych przekonań. Pryncypia! Warto je mieć ale trudno z nimi żyć. Jeżeli oddalimy się od swoich pryncypiów, swojego systemu wartości i zatracimy się w kompromisach to nasza wolność będzie tylko jej widmem. Staniemy się niewolnikami nie kompromisów, ale społeczeństwa i ludzi, którzy narzucają nam swoją wole.
piątek, 19 lutego 2016
Ludzka skaza
Nie było mnie dosyć długo. Dłużej niż bym chciał, czy nawet planowałem. Ale nie znaczy ze marnowałem czas. Przede wszystkim przeniosłem swoją biblioteczkę, biblioteka to za duże słowo, a kiedyś go użyłem, i teraz moje książki są znowu ze mną. Zreszta cześć znalazła sie w drugim szeregu i to nie tylko z powodu braku miejsca. Teraz mam Rotha i powiem szczerze zawsze uważałem, ze to bardzo mądry człowiek, a jego trylogia amerykańska to tylko przejaw jego mądrości życiowej. Nie będę wchodził w szczegóły, bo ktoś mądry powiedział ze nie zdradzam treści opisywanych książek ale tylko opisuje swoje wrażenia i odczucia. To chyba to samo?
Tytuł tego posta jest trochę na wyrost, bo dopiero zaczynam czytać, ale podświadomie wiem, ze tytuł jest jak najbardziej adekwatny, a ja sam domyślam sie o czym to może być. Jak skoncze to dam znać, czy zgadlem. Ale pozostałe dwa tomy, szczególnie Wyszłam za komunistę, to literatura najwyższego lotu. I nie chodzi o temat, ale sposób opowiadania. Wiem, każdy potencjalny czy były onanista mówiąc o Roth'cie powie ze Kompleks Portnoya, ale to - takie wymienienie tego działa - to tani chwyt i co gorsza dowod na brak jakiegokolwiek rozeznania. Ale nie o tym. W tej trylogi, dwóch jej tomach, zreszta jakoś szczególnie nie powiązanych i mogących być czytanymi w rożnej kolejności, nasuwa sie, mnie przynajmniej, konstatacja, ze nasze życie to jakiś jedynie nieudolny taniec z rzeczywistością. No bo jaki mamy wpływ na to co sie dzieje, moim zdaniem tylko splot okoliczności, determinizm losu - to decyduje o tym gdzie jesteśmy. I los, jego kaprys, może w każdym czasie zadecydować, ze będziemy gdzie indziej niż sobie wymarzyliśmy. Wiele jest punktów zwrotnych w naszym życiu, a tylko kilka jesteśmy zauważyć, ale nie odczuć. Zawsze je zauważamy i to, niestety, ex post. No bo czy Wałęsa mógł przewidzieć, ze tak to sie skończy i Kiszczak (widziałem jego zdjęcie w jakimś tabloidzie - leżał przykuty do łóżka, a jego tępy wzrok pokazywał ze de facto go nie ma bo juz nic nie ogarnia) wystawi go zza grobu? Nie! Mógł sie przyznać (nawet jeżeli nie było do czego i miec spokój). Nikt by go nie ruszył. No bo i jak?
Każdy ma taka skaze .......
niedziela, 17 stycznia 2016
Przytloczony
Jest prawie pierwsza i skończyłem Pólbrata Christensena. Dawno sie tak nie czułem przytłoczony opowieścią i na każdej stronie czułem siebie. Nie chce pisać o samej powieści ponad to, ze jest wielka. I ze nie pamietam już kiedy żałowałem, ze książka sie kończy, a jak doczytałem te ponad 900 stron do końca to właściwie zauważyłem, ze ona sie dopiero zaczyna. Jezu.....na 900 stronie zaczyna sie opowieść, która dopiero wtedy powinna sie zacząć, a sie kończy.
Czytając uświadomiłem sobie, ze każdy potrzebuje swojego miejsca, odniesienia, które pozwoli nam sie zdefiniować. Serio, bez tego ani rusz i co najgorsze, gdziekolwiek pójdziemy, zrobimy..... (Wielokropek dla zorientowanych) to nie oddalamy sie za wiele od dzieciństwa, od naszego bezpiecznego świata....potem dorastamy i tworzymy dzieciństwo innym i - jak powiedział bohater jednego filmu po narodzinach swojego dziecka, ŻYJEMY ŻEBY TWORZYĆ ICH WSPOMNIENIA. jakie to piękne, ludzie nieszczęśliwi, to głownie ci, którzy stracili oparcie i swoje miejsce. Ja to miejsce mam i chociaż jestem na etapie odrzucania wszystkich i wszystkiego (prawie), to wiem ze robię zle i muszę z tym skończyć.....
Małe przyjemności, wielkie namiętności, dziecko mówiące przez sen w pokoju obok, znajoma kioskarka, ludzie pamiętający nas z dzieciństwa - to nas może budować i dawać nam oparcie ale trzeba to w sobie pielęgnować.....jak powiedział Bogart w Cassablance: ZAWSZE BĘDZIEMY MIELI PARYŻ. czy to nie jest piękne.....wspomnienia i ich pielęgnowanie, przeczytajcie sobie o czym pisał T. beksinski w swoim ostatnim felietonie, wiedział ze odejdzie, ale napisał jeszcze co jest dla niego ważne.... Łzy spływające po deszczu......skradzione w ogrodzie sąsiada jabłko, wypite z kolegami wino, pierwszy papieros, miłość, przejazd bez biletu autobusem.....wszystko to w sobie niesiemy.....Wrocław, to jest moje miejsce...zawsze bedzie Wrocław.....każdy ma swoją Ingrid Bergman.
niedziela, 10 stycznia 2016
Mięsna taczka.....
Jest taka książka, o facecie, który zawsze miał z górki – był przystojny, wysportowany, osiągał sukcesy i ożenił się na samo koniec z Miss. Prawdziwą dupeczką, która miała w dodatku na to papiery. I wszystko było ok – nawet za bardzo ok. Każdy od samego początku mu zazdrościł, każdy miał wobec niego dwa uczucia (1) ale mu jest dobrze, jest taki niesamowity i wszystko czego się nie dotknie to od razu jest sukces (2) kurwa, jakim pierdolonym fartem akurat on to wszystko ma? Tak bywa podziw i zazdrość – a pomiędzy tym kupa szczęści i nieszczęścia, czegoś co nazywamy życiem, a przepływa nam przez palce. Ale w końcu i naszego bohatera dosięgnęła kara (opinia tych od pkt 2) albo nieszczęście, krzyż pański (tych od punktu 1). I tyle. Wszystko na niego spadło, zawaliło się wszystko to czego nie musiał budować (należało mus się) i czar prysł. Ogrom nieszczęścia go powoli i nawet jeżeli próbował się podnieść to i tak był stracony.
Z każdym tak będzie – każdego powali i nikt się nie podniesie, nasze przekleństwo – umysł, wyobraźnia, uczucia – powodują, że emocje są robotnikiem, który toczy przed sobą taczkę mięsa i ma nadzieję, że jest tam coś więcej. NIC NIE MA.
Subskrybuj:
Posty (Atom)