Nie jest ważne czy siedzisz w grocie, odziany w skórę, żyjesz średnio 23 lata, czy w jakimś wypasionym apartamencie, jest ci ciepło, pijasz drogie i wypasione drinki, żyjesz średnio 82 lata. Nie jest to ważne. Człowiek przychodzi na świat, udręka i ekstaza, krótkie chwile mają może jakiś sens, może przebłyski, ale poza tym to jeden wielki niepotrzebny wysiłek. Po co? W jakim celu?
Przekazanie genów, nowe życie, potomek.... Potem jeszcze przez chwilę jesteś tym potomkom potrzebny i trzeba być naprawdę głupim kutasem, czy porąbaną cipą, żeby to przegapić! I tyle. Potem to już tylko rytuały, celebra....i tak aż do grobu. Mogiła – czasem zwykła sosnowa deska, a w środku piasek. Czasem grobowiec rodzinny, gdzie rozkładające się zwłoki współgrają dalej rodzinnego przekładańca. Czasem narodowa nekropolia, gdzie pełno prawdziwych bohaterów, wodzów, oszustów, zdrajców, ofiar przypadkowych wypadków, katastrof lotniczych. I tyle.
I tak patrząc na to wszystko, rację miał chyba Bunuel (Luis), który nie chciał mieć grobu. Jego prochy rozsypano chyba na głównej ulicy Mexico City – czy przestał przez to być autorem Psa Andaluzyjskiego, Złotego Wieku, czy Widma Wolności? Nie, ale na pewno nikt nie robi sobie fotek przed jego mogiłą, nie wysyła kartek, nie gada „Byłem tam....”. Jak jesteśmy tu i teraz, to mamy trochę czasu rozwinąć się, wchłonąć trochę tego co nazywamy kosmosem, a potem w kompletnej samotności i tak odchodzimy do lamusa. Przed nami nic nie było i po nas nic nie ma. Szkoda czasu na wszystko inne co nie ma znaczenia. Jak pisał JL Borges, umierając unicestwiamy piramidy, obrazy, rzeki, góry, kochane osoby – to wszystko co nieśliśmy ze sobą, co nas otaczało, było ważne odchodzi. I na pewno odejdzie.....Nie ma żadnego zaczepienia po śmierci....
Dlatego pytam się po co mi grób? Jakie to ma znaczenie – za 100, boże – w momencie mojej śmierci, kogo będą obchodziły moje emocje, moje uniesienia, wkurwienia. A także moje wątpliwości, rozczarowania – nikogo. Szkoda tych kilku tysięcy na budowanie sobie mogiłki na ogrodzonym placyku....I tak kiedyś cię przekopią.....
sobota, 30 października 2010
czwartek, 28 października 2010
Takie tam.......
Sytuacja trochę się zmieniła. Przez jakiś czas nie będę publikował dalszych części Dzika Monstrualnego z prostych dwóch powodów – po pierwsze, trochę zaniepokoiła mnie treść tego co miałem wprowadzić (właściwie wpisać do bloga), a po drugie, niezależny redaktor zarzucił mi masę błędów (w tym niestety ortograficznych, ale w wersji oryginalnej) i do czasu korekty nic z tego nie będzie. Ale żeby nie było, że nic nie ma to postanowiłem zahaczyć z jakimś innym tematem. Być może zainteresuje jakiś czytelników tego, co tu się pojawia (jak są). No i jeszcze po trzecie, absorbują mnie dwa inne projekty, jeden literacki (pod tytułem Różyczka) i drugi życiowy (pod tytułem: Ulgi i zwolnienia podatkowe jako finansowe instrumenty udzielania pomocy publicznej). Ale uspakajam, tego ostatniego nie będę na pewno tutaj publikował!!
Za tydzień wybieram się na koncert jedynego zespołu, którego twórczość – z tych śpiewających po polsku – jest dla mnie zjadliwa. Zresztą zjadliwa to nie jest właściwe określenie. Fascynująca i od lat inspirująca.
Zespół KULT. Pamiętam jak przed laty – a było to bardzo dawno temu już – posłuchałem ich pierwszych utworów. Słuchałem i słucham do dzisiaj. Jak jadę samochodem to na maksymalnego fula, pewnie z zezwnatrz wyglądam na niezłego debila w garniturze. Ale trudno. Dla mnie to jest nie tylko wielki zespół, ale przede wszystkim zespół uczciwy. Na pierwszym ich koncercie byłem po dłuższym czasie od tego momentu gdy ich usłyszałem i zobaczyłem teledysk do Piosenki młodych wioślarzy, ale koncert (w katowickim Mega Clubie wtedy) trwał i trwał, a ja ciągle nie mogłem się nadziwić, że oni grali praktycznie wszystko. Stare i nowe (wtedy) kawałki. I trzymają się takiej zasady przy kolejnych koncertach – mam to szczęście, że chodzę co roku na zakończenie ich rocznych tras w Spodku w Katowicach. Widać, że traktują swoich fanów serio i grają cały przekrój, prawie 3 godziny. Zresztą na sali – jak to była w takich wiekowych kapelach – publika jest też nieźle przekrojowa: widać facetów pod 50, którzy doskonale się bawią!!. A powinni już leżeć na cmentarzu....
Dla mnie KULT to przede wszystkim teksty (no i ta zabójcza waltornia – tak to się chyba nazywa, wiem od kumpla – muzyka) – osobiście nie mogę słuchać tych bzdur wyśpiewywanych od początku lat 90 w Polsce. To jakaś masakra, zawsze jak jadę samochodem to przełączam na inny kanał w radiu (radio dla purystów językowych) jak coś takiego leci. Po prostu sam przed sobą się wstydzę, że muszę słuchać tych nieporadnych tekstów. Chociaż są także słabsze teksty Kazika. Zdarza się – szczególnie ostatnia płyta mnie nie zachwyciła. Piosenki antysystemowe, religijne i postindustrialne.... Dla tego wszystkiego warto tego posłuchać, wprowadzić się w klimat. Przesłanie KLUT-u, publicystyka niewątpliwie, to nie pojedyncze utwory - klimatyczne są całe płyty. Często się podkreśla, że przesłanie, jakaś treść, przekazywana jest właśnie dopiero jak posłuchamy całych płyt. Nie pojedynczych kawałków.
Do tego jeszcze 12 groszy (zrzucam zawsze przy tej płycie węgiel do piwnicy – zawsze szybciej mi to idzie) i wstrząsający, klimatyczny kawałek o naszej porąbanej rzeczywistości: Spowiedź święta (cytuję z pamięci):
„W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus
Ostatnio u spowiedzi byłem
Trochę dawno, grzechunie zataiłem
Pokutę odprawiłem, psze księdza z nami
Obraziłem Boga grzechami
To przesrane, Tak ściana w ścianę
Jak Pamela jebana, niepowiększana
W siedem osób:
Ojciec, matka, siostra, mąż, dziecko, ja, babka
Telewizja od rana, co by nie pokazywali
Film, sejm, owce na hali (...)
I dlatego teraz w samochodzie znowu słucham ich częściej niż zwykle.
I dlatego cieszę się, że mam bilety na ten koncert 6/11/2010 w Spodku.
I z tego powodu nie mogę się doczekać tego koncertu.
Za tydzień wybieram się na koncert jedynego zespołu, którego twórczość – z tych śpiewających po polsku – jest dla mnie zjadliwa. Zresztą zjadliwa to nie jest właściwe określenie. Fascynująca i od lat inspirująca.
Zespół KULT. Pamiętam jak przed laty – a było to bardzo dawno temu już – posłuchałem ich pierwszych utworów. Słuchałem i słucham do dzisiaj. Jak jadę samochodem to na maksymalnego fula, pewnie z zezwnatrz wyglądam na niezłego debila w garniturze. Ale trudno. Dla mnie to jest nie tylko wielki zespół, ale przede wszystkim zespół uczciwy. Na pierwszym ich koncercie byłem po dłuższym czasie od tego momentu gdy ich usłyszałem i zobaczyłem teledysk do Piosenki młodych wioślarzy, ale koncert (w katowickim Mega Clubie wtedy) trwał i trwał, a ja ciągle nie mogłem się nadziwić, że oni grali praktycznie wszystko. Stare i nowe (wtedy) kawałki. I trzymają się takiej zasady przy kolejnych koncertach – mam to szczęście, że chodzę co roku na zakończenie ich rocznych tras w Spodku w Katowicach. Widać, że traktują swoich fanów serio i grają cały przekrój, prawie 3 godziny. Zresztą na sali – jak to była w takich wiekowych kapelach – publika jest też nieźle przekrojowa: widać facetów pod 50, którzy doskonale się bawią!!. A powinni już leżeć na cmentarzu....
Dla mnie KULT to przede wszystkim teksty (no i ta zabójcza waltornia – tak to się chyba nazywa, wiem od kumpla – muzyka) – osobiście nie mogę słuchać tych bzdur wyśpiewywanych od początku lat 90 w Polsce. To jakaś masakra, zawsze jak jadę samochodem to przełączam na inny kanał w radiu (radio dla purystów językowych) jak coś takiego leci. Po prostu sam przed sobą się wstydzę, że muszę słuchać tych nieporadnych tekstów. Chociaż są także słabsze teksty Kazika. Zdarza się – szczególnie ostatnia płyta mnie nie zachwyciła. Piosenki antysystemowe, religijne i postindustrialne.... Dla tego wszystkiego warto tego posłuchać, wprowadzić się w klimat. Przesłanie KLUT-u, publicystyka niewątpliwie, to nie pojedyncze utwory - klimatyczne są całe płyty. Często się podkreśla, że przesłanie, jakaś treść, przekazywana jest właśnie dopiero jak posłuchamy całych płyt. Nie pojedynczych kawałków.
Do tego jeszcze 12 groszy (zrzucam zawsze przy tej płycie węgiel do piwnicy – zawsze szybciej mi to idzie) i wstrząsający, klimatyczny kawałek o naszej porąbanej rzeczywistości: Spowiedź święta (cytuję z pamięci):
„W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus
Ostatnio u spowiedzi byłem
Trochę dawno, grzechunie zataiłem
Pokutę odprawiłem, psze księdza z nami
Obraziłem Boga grzechami
To przesrane, Tak ściana w ścianę
Jak Pamela jebana, niepowiększana
W siedem osób:
Ojciec, matka, siostra, mąż, dziecko, ja, babka
Telewizja od rana, co by nie pokazywali
Film, sejm, owce na hali (...)
I dlatego teraz w samochodzie znowu słucham ich częściej niż zwykle.
I dlatego cieszę się, że mam bilety na ten koncert 6/11/2010 w Spodku.
I z tego powodu nie mogę się doczekać tego koncertu.
czwartek, 7 października 2010
Mario Vargas Llosa - Noblista
Miałem jako następny wpis umieścić kolejną część opowiadania „Dzik monstrualny”. Nie tylko z tego powodu, że jest grono osób oczekujących na kolejna część tego tekstu Ivo Stanković’a, ale przede wszystkim, że chyba warto. Warto i tyle.
Ale dzisiaj wydarzyła się sytuacja, na którą czekałem od chyba 15, może nawet 20 lat (taki jestem już stary) – literackiego Nobla przyznano Mario Vargas Llosie. Genialnemu Peruwiańczykowi, jednemu z niewielu literatów o których bez cienia wątpliwości można powiedzieć i napisać: PISARZ. Piszę pod wpływem chwili i jestem w stanie euforycznym, powysyłałem nawet dość dużo maili w tej sprawie do różnych osób i nawet kilka (!!!!) SMS-ów. Nie wiem ile z tych osób wiedziało, kim jest MVLlosa. Ale mam nadzieję, że po noblu będą wiedzieli wszyscy.
Pamiętam, że zaczynałem od „Rozmowy w Katedrze” powieści totalnej, wszechogarniającej. Cudowny fresk społeczeństwa pod dyktaturą. Miałem wrażenie, że uczestniczę w czymś ważnym, że dotykam literatury (słowa) na najwyższym poziomie – chociaż czytałem to ponad 20 lat po wydaniu.
Potem zupełnie zachwyciłem się „Wojną końca świata” – powieści o buncie przeciwko zastanemu stanowi rzeczy, o możliwości skierowania swojej energii przeciwko establishmentowi – wartościom z pozoru ważnym i obowiązującym, siłą tradycji jedynie. Przeciwko trwającemu stanowi rzeczy. Fabuła nie jest istotna, ważne – dla mnie przynajmniej – że na kilkuset stronach znajduje się to co powinno być obecne w literaturze. Wielkość.
Potem inne powieści – dzisiaj będą je wyliczać w głównych programach telewizyjnych, pojawią się fani pisarza, ci autentyczni i ci dzisiejsi (oddzisiejsi). I dobrze i bardzo dobrze.
Cieszę się, że tego Nobla dostał MVLlosa. Szkoda, że tak późno, ale cieszę się także z tego że mam go w swojej bibliotece (biblioteczce jedynie) na półkach. Znowu dzisiaj po niego sięgnę.
Ale dzisiaj wydarzyła się sytuacja, na którą czekałem od chyba 15, może nawet 20 lat (taki jestem już stary) – literackiego Nobla przyznano Mario Vargas Llosie. Genialnemu Peruwiańczykowi, jednemu z niewielu literatów o których bez cienia wątpliwości można powiedzieć i napisać: PISARZ. Piszę pod wpływem chwili i jestem w stanie euforycznym, powysyłałem nawet dość dużo maili w tej sprawie do różnych osób i nawet kilka (!!!!) SMS-ów. Nie wiem ile z tych osób wiedziało, kim jest MVLlosa. Ale mam nadzieję, że po noblu będą wiedzieli wszyscy.
Pamiętam, że zaczynałem od „Rozmowy w Katedrze” powieści totalnej, wszechogarniającej. Cudowny fresk społeczeństwa pod dyktaturą. Miałem wrażenie, że uczestniczę w czymś ważnym, że dotykam literatury (słowa) na najwyższym poziomie – chociaż czytałem to ponad 20 lat po wydaniu.
Potem zupełnie zachwyciłem się „Wojną końca świata” – powieści o buncie przeciwko zastanemu stanowi rzeczy, o możliwości skierowania swojej energii przeciwko establishmentowi – wartościom z pozoru ważnym i obowiązującym, siłą tradycji jedynie. Przeciwko trwającemu stanowi rzeczy. Fabuła nie jest istotna, ważne – dla mnie przynajmniej – że na kilkuset stronach znajduje się to co powinno być obecne w literaturze. Wielkość.
Potem inne powieści – dzisiaj będą je wyliczać w głównych programach telewizyjnych, pojawią się fani pisarza, ci autentyczni i ci dzisiejsi (oddzisiejsi). I dobrze i bardzo dobrze.
Cieszę się, że tego Nobla dostał MVLlosa. Szkoda, że tak późno, ale cieszę się także z tego że mam go w swojej bibliotece (biblioteczce jedynie) na półkach. Znowu dzisiaj po niego sięgnę.
wtorek, 5 października 2010
Dzik monstrualny - cz. 1
Ivo Stanković
„Dzik Monstrualny”
(wersja z maszynopisu – powiedzmy wiernie skorygowana [bez korekty, wynikającej nawet z upływu czasu] 11.01.2010, późny wieczór )
„To wszystko przenikać będzie
Dzik ohydy, przemocy, gwałtu
Tym gorszy, że Monstrualny”
Nieznane
Adrianowi i Łukaszowi za to, że starali się mnie zrozumieć,
Dagmarze i Basi, że znalazły czas aby mnie wysłuchać,
Izie, która ironicznie się uśmiechała.
_____________________________________________________________________
Rozdział 1
Czułem, że przebywam w tym barze już chyba ostatni raz, są pewne granice, po przekroczeniu których człowiek przestaje lubić miejsca i ludzi. Ja waśnie byłem w takim położeniu – te kilka stolików ustawionych pod stropem, zmurszałym i niebezpiecznie ugiętym, to barmanka, coraz grubsza i bardziej chamska niż za pierwszym razem, zmusiły mnie do przekroczenia pewnej granicy.
- Ty gruba, może zamkniesz wreszcie to ryło? – Tu są ludzie. Rzekłem jakby od niechcenia, tak po prostu mi się wyrwało.
W barze zaległa cisza, wszyscy zaczęli mi się przyglądać. Znali mnie do jasnej cholery. Czułem coś w powietrzu, które przesiąknięte było odorem starego wina i wyrzyganego piwa, wszyscy czuli to samo i tylko czekali na sygnał. Gość w kącie, przy ostatnim, zarezerwowanym do gry w domino, stoliku już podnosił swój kanciasty zad, szykowało się niezłe mordobicie. Zacisnąłem mocno pieści – tak pewnie nie skorzystam z ich usług, dostanę kilka razy w mordę, może raz w jaja i skończy się na silnym bólu w miejsca przy którym nie wspomina się przy dziewicach.
- Ty knypek!! Przeproś panią przy barze, bo mnie obraziłeś – składnia nie należała chyba do ulubionych zajęć dominowca. Co miałem robić. Przeprosiny zniszczyłyby mój prestiż, chodziłem do tego baru już dwa lata, od samego początku, miałem swój własny stolik, zamawiałem „to co zwykle” i teraz miałem się ugiąć?
- Knypek, to do babci....
Cios był tak potężny, że znalazłem się pod stolikiem gryząc nieheblowany parkiet. Facet znał się na robocie. Już po sekundzie leżałem na blacie stołu i otrzymałem przewidywalne uderzenie w worek mosznowy, które sprawiło ze zemdlałem.
***
Pobudka w rynsztoku nie należy do najlepszej chwili w życiu. Odór gówna po takim doświadczeniu ciągnie się za tobą jeszcze długo, dłużej trwa tylko wspomnienie, które mnie nie opuszcza już od dobrego tygodnia. Jest piękny, niedzielny poranek. Kawa, której wprost nie cierpię stoi na klejącym stoliku, za moment zostanie doprawiona sześcioma kostkami cukru – to ma stymulować moje dzisiejsze pisanie. Wprawdzie mam ochotę się zerzygać, ale pęd do maszyny jest mocniejszy. Do tego scenariusza przymierzam się od tygodnia, to znaczy od wyproszenia – delikatnie mówiąc – z kafejki, przepraszam speluny. Jest okropna różnica miedzy kafejką a speluną, nawet spelunką tylko. Roztrząsanie podobnych problemów nie nadaje się na niedzielny poranek. Ale powrót do tematu na dłuższą metę jest konieczny.
Dzwonek do drzwi. Kto to może do cholery być? Wstaję leniwie od mojej trzeciej ręki i krzycząc „zara” posunąłem do drzwi. Za nimi stała moja muza, utajniona w najgłębszych zakamarkach mojej duszy – schorowanej z braku miłości, jakiejkolwiek, byleby tylko była. A tu proszę! Cud.
- Witaj Sofronow, mogę wejść? – pytanie, ludzie co za pytanie, gdyby słuchano tego głosu u zarania dziejów nie byłoby religii, lecz aksamitny, pełen niedzielnej delikatności głosik mojej bogini rządziłby światem miłością i dobrodusznością.
- Wejdź oczywiści, nie spodziewałem się ... – onieśmielony, ciągle jakby we śnie cofnąłem się ustępując miejsca nimfie na czwartym piętrze. Nie zauważyłem, że jestem tylko w podartych spodenkach, poplamionej koszuli, a ona cała w czerwieni, swoim blaskiem sprawiała, że miałem na sobie elegancki frak. Czułem dziwne podniecenie gdy zdejmowała płaszcz – czułem jakby zdejmowała już od razu swoje czerwone – jak się domyślałem i marzyłem – majtki i zaraz dojdzie do tego o czym marzę ja i ona...
- Nie wiedziałam, że piszesz? Mogę poczytać – siedziała przy stoliku i popijała kawę z mojego obślinionego kubka. Trochę skrzywiła się czując te kostki cukru, ale pełna niewieściego honoru przełknęła tę słodycz.
- To nie jest nawet zaczęte, nie ma składu i jest niestrawne – ona jednak czytała. Po pierwszym zaledwie zdaniu zapytała – piszesz sztuki.
- Nie to jest scenariusz filmowy.
Słowo „film” spowodowało, że wyraźnie straciła całe swoje opanowanie, zerwała się i momentalnie stanęła trzy centymetry przy moim nosie, tylko tyle dzieliło nas od pierwszego pocałunku. Dziwnie poruszała powiekami i poczułem, że traci cały swój powab, aksamitna otoczka prysnęła i ujrzałem przed sobą zwykłą zdzirę, która zrobi wszystko by zagrać w filmie, nawet najgorszy ją dowartościuje. Znowu zachciało mi się rzygać!! I to koniecznie.
***
Od dłuższego czasu siedziałem w moim ulubionym miejscu, Kawiarence Melancholijnej. Tuż przy stoliku stała piękna, kuta lampa, która oświetlała tylko moje miejsce i to w sposób iście cudowny – padający snop światła macał z lekka filiżankę z czarnym napojem i srebrną łyżeczkę do cukru. W tym faktycznie melancholijnym miejscu bywałem jeżeli nie zawsze to często przynajmniej tuż przed zaśnięciem. Po dniu okropności i praniu cudzych syfów, mogłem patrzeć wreszcie na ludzi podobnych do mnie – brutalnych i chamskich tylko z pozoru, dla zachowania krzepy.
W barze stało osiem stolików, oczywiście nie wszystkie były zajęte, nie mogłem pozwolić na zatłoczenie tego miejsca. W rogu znajdował się bar, taki prawdziwy z najprawdziwszym barmanem mieszającym drinki i koktajle. Mężczyzna nie rzuca się w oczy, tutaj pierwsi są zawsze goście, a obsługa schowana dyskretnie za fasadą delikatnej muzyki stanowiła tylko dodatek, swoim zachowaniem przepraszali wręcz za obecność.
(...) cdn
„Dzik Monstrualny”
(wersja z maszynopisu – powiedzmy wiernie skorygowana [bez korekty, wynikającej nawet z upływu czasu] 11.01.2010, późny wieczór )
„To wszystko przenikać będzie
Dzik ohydy, przemocy, gwałtu
Tym gorszy, że Monstrualny”
Nieznane
Adrianowi i Łukaszowi za to, że starali się mnie zrozumieć,
Dagmarze i Basi, że znalazły czas aby mnie wysłuchać,
Izie, która ironicznie się uśmiechała.
_____________________________________________________________________
Rozdział 1
Czułem, że przebywam w tym barze już chyba ostatni raz, są pewne granice, po przekroczeniu których człowiek przestaje lubić miejsca i ludzi. Ja waśnie byłem w takim położeniu – te kilka stolików ustawionych pod stropem, zmurszałym i niebezpiecznie ugiętym, to barmanka, coraz grubsza i bardziej chamska niż za pierwszym razem, zmusiły mnie do przekroczenia pewnej granicy.
- Ty gruba, może zamkniesz wreszcie to ryło? – Tu są ludzie. Rzekłem jakby od niechcenia, tak po prostu mi się wyrwało.
W barze zaległa cisza, wszyscy zaczęli mi się przyglądać. Znali mnie do jasnej cholery. Czułem coś w powietrzu, które przesiąknięte było odorem starego wina i wyrzyganego piwa, wszyscy czuli to samo i tylko czekali na sygnał. Gość w kącie, przy ostatnim, zarezerwowanym do gry w domino, stoliku już podnosił swój kanciasty zad, szykowało się niezłe mordobicie. Zacisnąłem mocno pieści – tak pewnie nie skorzystam z ich usług, dostanę kilka razy w mordę, może raz w jaja i skończy się na silnym bólu w miejsca przy którym nie wspomina się przy dziewicach.
- Ty knypek!! Przeproś panią przy barze, bo mnie obraziłeś – składnia nie należała chyba do ulubionych zajęć dominowca. Co miałem robić. Przeprosiny zniszczyłyby mój prestiż, chodziłem do tego baru już dwa lata, od samego początku, miałem swój własny stolik, zamawiałem „to co zwykle” i teraz miałem się ugiąć?
- Knypek, to do babci....
Cios był tak potężny, że znalazłem się pod stolikiem gryząc nieheblowany parkiet. Facet znał się na robocie. Już po sekundzie leżałem na blacie stołu i otrzymałem przewidywalne uderzenie w worek mosznowy, które sprawiło ze zemdlałem.
***
Pobudka w rynsztoku nie należy do najlepszej chwili w życiu. Odór gówna po takim doświadczeniu ciągnie się za tobą jeszcze długo, dłużej trwa tylko wspomnienie, które mnie nie opuszcza już od dobrego tygodnia. Jest piękny, niedzielny poranek. Kawa, której wprost nie cierpię stoi na klejącym stoliku, za moment zostanie doprawiona sześcioma kostkami cukru – to ma stymulować moje dzisiejsze pisanie. Wprawdzie mam ochotę się zerzygać, ale pęd do maszyny jest mocniejszy. Do tego scenariusza przymierzam się od tygodnia, to znaczy od wyproszenia – delikatnie mówiąc – z kafejki, przepraszam speluny. Jest okropna różnica miedzy kafejką a speluną, nawet spelunką tylko. Roztrząsanie podobnych problemów nie nadaje się na niedzielny poranek. Ale powrót do tematu na dłuższą metę jest konieczny.
Dzwonek do drzwi. Kto to może do cholery być? Wstaję leniwie od mojej trzeciej ręki i krzycząc „zara” posunąłem do drzwi. Za nimi stała moja muza, utajniona w najgłębszych zakamarkach mojej duszy – schorowanej z braku miłości, jakiejkolwiek, byleby tylko była. A tu proszę! Cud.
- Witaj Sofronow, mogę wejść? – pytanie, ludzie co za pytanie, gdyby słuchano tego głosu u zarania dziejów nie byłoby religii, lecz aksamitny, pełen niedzielnej delikatności głosik mojej bogini rządziłby światem miłością i dobrodusznością.
- Wejdź oczywiści, nie spodziewałem się ... – onieśmielony, ciągle jakby we śnie cofnąłem się ustępując miejsca nimfie na czwartym piętrze. Nie zauważyłem, że jestem tylko w podartych spodenkach, poplamionej koszuli, a ona cała w czerwieni, swoim blaskiem sprawiała, że miałem na sobie elegancki frak. Czułem dziwne podniecenie gdy zdejmowała płaszcz – czułem jakby zdejmowała już od razu swoje czerwone – jak się domyślałem i marzyłem – majtki i zaraz dojdzie do tego o czym marzę ja i ona...
- Nie wiedziałam, że piszesz? Mogę poczytać – siedziała przy stoliku i popijała kawę z mojego obślinionego kubka. Trochę skrzywiła się czując te kostki cukru, ale pełna niewieściego honoru przełknęła tę słodycz.
- To nie jest nawet zaczęte, nie ma składu i jest niestrawne – ona jednak czytała. Po pierwszym zaledwie zdaniu zapytała – piszesz sztuki.
- Nie to jest scenariusz filmowy.
Słowo „film” spowodowało, że wyraźnie straciła całe swoje opanowanie, zerwała się i momentalnie stanęła trzy centymetry przy moim nosie, tylko tyle dzieliło nas od pierwszego pocałunku. Dziwnie poruszała powiekami i poczułem, że traci cały swój powab, aksamitna otoczka prysnęła i ujrzałem przed sobą zwykłą zdzirę, która zrobi wszystko by zagrać w filmie, nawet najgorszy ją dowartościuje. Znowu zachciało mi się rzygać!! I to koniecznie.
***
Od dłuższego czasu siedziałem w moim ulubionym miejscu, Kawiarence Melancholijnej. Tuż przy stoliku stała piękna, kuta lampa, która oświetlała tylko moje miejsce i to w sposób iście cudowny – padający snop światła macał z lekka filiżankę z czarnym napojem i srebrną łyżeczkę do cukru. W tym faktycznie melancholijnym miejscu bywałem jeżeli nie zawsze to często przynajmniej tuż przed zaśnięciem. Po dniu okropności i praniu cudzych syfów, mogłem patrzeć wreszcie na ludzi podobnych do mnie – brutalnych i chamskich tylko z pozoru, dla zachowania krzepy.
W barze stało osiem stolików, oczywiście nie wszystkie były zajęte, nie mogłem pozwolić na zatłoczenie tego miejsca. W rogu znajdował się bar, taki prawdziwy z najprawdziwszym barmanem mieszającym drinki i koktajle. Mężczyzna nie rzuca się w oczy, tutaj pierwsi są zawsze goście, a obsługa schowana dyskretnie za fasadą delikatnej muzyki stanowiła tylko dodatek, swoim zachowaniem przepraszali wręcz za obecność.
(...) cdn
larwatus prodeo (Nadchodzę zamaskowany).
Dzisiaj tak sobie pomyślałem, żeby zmierzyć się z moją grafomanią, troszeczkę za podszeptem........ Dlatego postanowiłem opublikować moje opowiadania, zapiski spostrzeżenia....Nawet jeżeli jest to nic nie warte.
Dzisiaj opublikuję pierwszą część Dzika Monstrualnego – w odcinkach będzie się to publikować, jak w XIX – wiecznej prasie publikowało się powieści. Nie wiem tylko czy uda mi się dotrzymać kroku, muszę jednak uważać, bo JESTEM OBSERWOWANY.
Dzisiaj opublikuję pierwszą część Dzika Monstrualnego – w odcinkach będzie się to publikować, jak w XIX – wiecznej prasie publikowało się powieści. Nie wiem tylko czy uda mi się dotrzymać kroku, muszę jednak uważać, bo JESTEM OBSERWOWANY.
Subskrybuj:
Posty (Atom)