wtorek, 23 listopada 2010

Klawiatura bikini, część 2

"Klawiatura bikini"

3.

Na dwie godziny przed zamknięciem biura Eleonora przypomniała sobie o kopercie, którą nietkniętą zostawiła w torebce. Nie miała zielonego pojęcia kto mógłby być nadawcą listu – koperta nie miała żadnych oznaczeń, nawet jej imienia, śladu nadawcy. Rozcinając papier czuła jak serce coraz szybciej zaczyna pompować krew, tak bez żadnego powodu.
- Piotr? „To już 10 lat. Liczę niecierpliwie, ale ty chyba pamiętasz o umowie?” Powoli zaczynała kontaktować. Na studniówce umówiła się z chłopakiem, że spotkają się za 10 lat. Zupełnie o tym zapomniała. Stoją w drzwiach – ona jeszcze w wieczorowej sukni (pierwszą jaką w ogóle założyła), on oparty o framugę i z powodu nadmiaru alkoholu nie był w stanie ocenić, która strona świata jest właściwa – i żegnają się. Za dwie godziny miał pociąg do oddalonego miasta. Przyrzekli sobie spotkanie właśnie za 10 lat. Wszystko śmierdziało tandetnym romantyzmem.
- Ja będę pamiętał.
- No to pa – nie za bardzo wierzyła wtedy w jego zapewnienia, do czego przyczyniły się także wydarzenia sprzed tygodnia.
Będąc na imprezie klasowej, takiej na której warto stracić ciążący balast. Byle jak i byle gdzie. Czasem nawet z byle kim. Mało się po takim czymś pamięta, w ogóle się tego nie rozpamiętuje. Rach – ciach. Co najwyżej można zostać kolejnym nacięciem na jakimś naprężonym do granic wytrzymałości kutasie.
- Nie możesz? – krzycząc rzucał się po pokoju, nie był jednak w stanie zagłuszyć ryku muzyki dolatującej z sąsiedniego.
- Sam wiesz! Nie dzisiaj – jakże ją to wtedy denerwowało.
- Kurwa, ty nie chcesz.
A jednak przypomniał sobie i napisał. Na koniec zaznaczył, żeby przyszła punktualnie o siedemnastej, chociaż on miał być dopiero o dwudziestej. „Czuj się jak u siebie w domu. Piotr”.

4.

- Czy masz jechać? – Monika nie należała do najlepszych spowiedniczek. Babo! Facet pamięta o tobie przez dziesięć lat, pisze, zaprasza. Czy mam jechać?!! Jedź.


5.

Punktualnie o siedemnastej pchnęła drzwi do mieszkania znajdującego się na przedmieściach olbrzymiego miasta, takiego gdzie połowa chodzi naćpana nie wiadomo czym, a druga powoła leczy jakieś obsesje. Zostawiła płaszcz na korytarzu, nie wieszała, tylko go rzuciła. Jak się ubrać na taką okazję?. Długo szperała w szafach, swoich i Moniki. Przemierzyła kilometry w magazynach z modą, by w końcu założyć obcisły kostium, różowy, taki bijący po oczach. Nie wiedziała nawet dlaczego taki właśnie założyła. Taki trywialny.
Dom urządzony był gustownie, nowocześnie. Przynajmniej ta część, w której teraz się znajdowała. W salonie, do którego zeszła, porozstawiano wygodne fotele z czarnej pikowanej skóry i trzeba przyznać, że zajmowały one całą przestrzeń. Ledwo udało się wcisnąć w to wszystko nieduży, szklany stolik. Pomieszczenie wykończone było w tonacji czerwono- czarnej, okna skrywała gruba, czerwona jak krew kotara, a w rogu usadowił sie potężny barek, a na nim mnóstwo alkoholu. Cała masa. Tradycyjne whisky, jakieś wódki, nalewki i wina o tajemniczych nazwach. „Czuj się jak u siebie w domu”. Martini zakręciło plasterkiem cytryny tkwiącym na dnie szklanki z delikatnego szkła, po wrzuceniu do napoju kilku kostek grubego lodu Eleonora zagłębiła się w fotelu. Rozprężając swoje ciało spojrzała go góry i dreszcz emocji wstrząsnął nią delikatnie. Akt schodzący po schodach Duschampa nie pozwalał oderwać oczu od sklepienia sufitu. Mistrzowska dłoń rozprowadziła farbę po jego powierzchni zrywając ze stereotypem malowania mieszkań z jakim miała do tej pory do czynienia. Wpatrując się dłuższą chwilę rzuciła w przestrzeń, Kim jesteś Piotrze? Wstała leniwie z fotela, czuła jak skóra powraca do dawnego kształtu, pamięć materiałów była stokrotnie lepsza niż ludzka. Podeszła do drzwi prowadzących nie wiadomo gdzie, obok nich zaś majaczył się ledwo zarys Kochanków w równowadze. Znowu kopia, ale jakoś inaczej namalowana, zaznaczona jedynie. Nieodwzorowana.
Niezły snob. Kopie jedynie, ale dobór, ułożenie malowideł czy chociażby ich położenie i nasycenie, pokazywały że właściciel mieszkania znał się na rzeczy. Eleonora przemierzając przestrzenie salonu, zmieniła zdanie o Piotrze, które opierało się jedynie na zdarzeniu sprzed lat. Zmieniła też napój. Tym razem to gorzki gin łuskał jej podniebienie. Delikatnie. Za drzwiami z lewej strony Kochanków w równowadze zobaczyła jednak coś czego się nie spodziewała. Znalazła się w dużej sali. W jej rogu stał pełnowymiarowy biały fortepian, a przed nim ktoś ustawił (Piotr?) rząd dwunastu telewizorów. Już takie zestawienie powodowało, że robiło się dziwnie. Na środku dwa fotele zapraszały na chwilę wytchnienia, a ściany zapraszały wiszącymi na nich obrazami. Oczywiście kopiami jedynie, ale i tak można było zahaczyć wzrok. Zdumiona Eleonora, nie pierwszy raz od momentu wejścia do mieszkania, zatrzymała się przez malowidłem – chyba specjalnie zakrzywionym – tego znanego malarza, nie pamiętała nawet jakiego. Pamiętał jedynie, że zawsze jej przypominał, ten obraz, że nie zdołała wykorzystać wielu nadarzających się okazji. Omijanych szans. Z poczuciem klęski usiadła przy fortepianie i wykonała ruch, który każdy by wykonał na jej miejscu. Nacisnęła dowolny klawisz, zupełnie przypadkowy. Zamiast jakiegokolwiek dźwięku, na jednym z telewizorów pojawił się zaskakujący obraz. Zupełnie nie na miejscu. Dwie pary kotłowały się w satynowej pościeli odbijającej sztuczne światło ustawionych pewnie gdzieś lamp oświetleniowych ekipy taniego pornosa. Nigdy nie przepadała za porno, nawet w takiej wersji soft.
- Wystaw to.
- Nie wyrażaj się suko.
- Sama nią jesteś.
Klimatu nie było, pewnie nigdy go nie ma i nie w takim celu to nakręcono. Eleonora jeszcze to oglądała, coś jej kazało oczekiwać w takim odrętwieniu na najważniejsze. Wreszcie pojawił się gospodarz. Siedział ukryty całkiem z tyłu, tylko co jakiś czas pojawiał się w kadrze. Nie brał udziału w tym wszystkim co działo się na pierwszym planie. Młode, jędrne piersi zasłoniły cały ekran.
- Szybciej, jeszcze szybciej.... Przypuszczała, że krzyczał Piotr.
Szklanka spadła wprost na klawiaturę. Rozbiła się na dwa kawałki, napój spłynął na podłogę, a uderzone przy okazji inne klawisze odpaliły kolejne telewizory. Porno, porno. Wszędzie to samo. Jak w jakiejś paranoi. W tle Piotr, siedział, stał, nachylał się. I tylko tyle. Jak widz. Nic poza tym. Kilkuminutowe oglądanie nagich ciał splecionych w erotycznych uniesieniach, nawet tak technicznych jak te na ekranach tylko, spowodowały, że Eleonora zaczęła odczuwać lekkie podniecenie. Niewielkie. Gdy nie możesz wytrzymać, doradziła jaj kiedyś Monika, spleć dłonie i czkaj na faceta, który nie tylko może, ale też chce. Splatając dłonie zauważyła otwierające się drzwi. Poznaj moich przyjaciół. I ten głos z ciemności jeszcze jakiegoś innego pomieszczenia obok. Dwóch wysokich dryblasów stało na pierwszym planie, już prawie weszli do pokoju z fortepianem. Za nimi stał Piotr. W szlafroku. Przesuwał się w jej kierunku. Powoli.
- Zmieniłeś się.
- Mówisz o wyglądzie?
Wstała gdy tylko górne lampy zaczęły dawać więcej światła. Ze splecionymi rękoma wędrowała w kierunku przyjaciela sprzed dziesięciu lat.
- Ciągle sado? Stwierdził raczej niż zapytał, mówił jakby rozstali się przed kilkoma sekundami zaledwie.
- Aha.......





Koniec,
17/04/1994 r.

poniedziałek, 15 listopada 2010

"Klawiatura bikini"

Kilka dni temu zaledwie skończyłem pisać opowiadanie – jeszcze nie publikowane, jeszcze nawet nie pokazywane prawie nikomu. Tylko jedna osoba je widziała i czytała na razie. Muszę powiedzieć, że to opowiadanie, a właściwie jego pisanie sprawiło, że odnalazłem siebie sprzed lat kilkunastu już niestety. Po dłuższej przewie coś w ogóle napisałem literackiego, od samego początku do samego końca stworzyłem coś przemyślanego i w tym sensie mogę powiedzieć, że z literata piszącego ciągiem, zapisującego co mi się kołatało w głowie, stałem się świadomym twórcą. „Różyczka” (taki to ma tytuł) jest niedługim opowiadaniem, ale w mojej ocenie najlepszym jakie do tej pory napisałem. Takim, które nadaje się do publikacji w lepszym miejscu niż ta moja pisanina tutaj. Ale na razie musi ono pozostać w ukryciu, poza 3 kopiami jakie wyszły i na ich los oraz dobór czytelników nie mam wpływ u(może to i dobrze).

Ale przy okazji mam plan ogarnięcia tego co do tej pory napisałem (stąd np. wcześniej dałem trochę Dzika Monstrualnego) i może wyjścia z tym na zewnątrz. Na razie jest tylko Różyczka, jakieś strzępy (w maszynopisach) kilku jeszcze innych opowiadań, szkice 2 powieści i 2 scenariusze filmowe. Nie mam teraz czasu na takie tam, ale może ten blog mnie zdyscyplinuje.

Poniżej daję kawałek „Klawiatury bikini”, takiego opowiadania sobie, dalszą część pojawi się może do końca tego miesiąca. Może....na razie spisuję to z maszynopisów, nie ingeruję w to za bardzo – są to takie teksty – matki. Potem być może będę to przerabiał, zmieniał. Ale teksty - matki muszą być i je na razie chcę pokazywać.




Ivo Stanković

„Klawiatura bikini”
(część 1)

„W kółko, w kółko , nieustannie w kółko się kręcimy,
Nasze stopy są z ołowiu, nasze skrzydła z cyny...”

Kurt Vonnegut „Kocia Kołyska”

1.

Oczywiście, że mogę zeznawać – metodycznie obgryzała paznokcie cedząc kolejne słowa. Muszę mieć jednak pewność, że nic nie będzie nagrywane, on nie będzie znajdował się w tym samym czasie na sali. W tym samym nawet budynku. Rozumie pan, mam dwoje dzieci! Właściwie to na czas moich zeznań cały budynek ma być pusty, opustoszony. Wypluła pogryzione i oślinione blaszki. Gorzkie.

2.

Wychodząc rano do pracy znalazła leżący pod drzwiami list. Podnosząc go poczuła się dziwnie, pewnie dlatego, że nie miał znaczka, ani nie był zaadresowany, ale wtedy nie zdawała sobie z tego sprawy. Nie przeczytała go od razu, ponieważ koleżanka czekająca w samochodzie niecierpliwiła się niemiłosiernie, co podkreślał ryczący co chwila klakson. Już idę. Obrazy za szybą przesuwały się intensywnie i niemożliwie ją nudziły, codziennie takie same, od lat nie zmieniała trybu życia. Nudnego. Praca, obiad, dzieci, kolacja. W mózgu wybijała się melodia, rytmiczna, potęgująca poczucie apatii, bezwolnego trwania i dążenia do niewiadomo jakiego celu.... to znaczy wiadomo. Raz...dwa....trzy...stagnacja....hibernacja.....owulacja...Kurestwo.
- Czy nie możemy pojechać inną drogą? Zasłoniła oczy, wykrzyczała to zdanie po wielokroć, po ostatniej niewiadomo-której sesji, waliła dłońmi w skórę deski rozdzielczej. Zaskoczona koleżanka, zawsze roztrzepana Monika, zjechała na pobocze. Koła samochodu zaryły w piasek pobocza wzbijając w powietrze tumany kurzu.
- Kurwa!
Obie równocześnie, jakby czekając na sygnał, wyskoczyły z pojazdu i oparły się o maskę samochodu. Eleonorze pociekły łzy po policzkach i spływając na piersi korzystały z dawno utartych już szlaków.
- Ciągle to samo, żadnych zmian.
- Też to odczuwam, ale nie drzyj się w moim wozie, nie narażaj mnie na takie coś. Z uporem podkreślała „mój, w moim”.
Eleonora przysunęła się do Moniki i spoglądając jej głęboko w oczy walnęła kamieniem w jej zostawione na masce dłonie. Uderzona nawet nie spróbowała, nie miała takiej szansy, zastanowić się skąd w ogóle ten kamień wziął się w jej ręce. Tak szybko.
- Suka!
Czerwona maź spłynęła po rozgrzanej blasze samochodu, w świetle wstającego słońca, kropelki potu pojawiły się na czołach kobiet.
- Sama nią jesteś.
Stały tak i nie robiły żadnych ruchów, zupełnie jakby trwanie w jednej pozycji było w stanie zatrzymać czas, a może nawet trochę go cofnąć. O kilka chwil jedynie. Drogą mknęły całe tabuny samochodów, wzbijając niesamowite ilości kurzu mieszającego się z oparami przepalonej benzyny. Aż kłuło w nosie. Ziarenka drobnego piasku osiadały na rozbitej dłoni Moniki, pod zderzakiem utworzyło się już niezłych rozmiarów jeziorko krwi odbijające podwozie samochodu. Eleonora zadała, powodowana nienawiścią do wszystkiego co żyje, kolejne uderzenie. Jeszcze jedno w to samo miejsce.
- Suka, jak poprzednio syknęła przez zęby Monika.
Obie miały jednak wrażenie, że kolejne ciosy nic nie zmienią, nie spotęgują nawet bólu. Eleonora będzie bić dalej, miażdżyć palce, a Monika zachowywać się będzie dalej tak jakby nic się nie wydarzyło. Tylko sakramentalne „suka” będzie świadczyło o tym, że coś się jednak dzieje.
- Proszę jechać jednak dalej – ciszę wzajemnych relacji zakłóciły słowa policjanta, który zatrzymał się na poboczu. Sierżanta nie zachwycił kamień w ręce Eleonory. Co się stało?
- Nie widzi pan, że krwawię? Nie potrafimy zmienić koła. Uśmiechnęła się perwersyjnie i puściła w przestrzeń oczko.
- A jednak już gotowe? Eleonora nie była zaskoczona reakcją przyjaciółki ze szkolnej jeszcze ławki, nawet jeżeli dzisiaj już nie pamiętały jej koloru. Eleonora z uporem maniaczki twierdziła, że była zielona. Monika oczywiście zaprzeczała. Zresztą nie mogły tego sprawdzić, bo po ostatniej zabawie sylwestrowej szkoła niestety spłonęła.
Spadający kamień uderzył w żółty piasek, wzbite delikatne pyłki dołączyły do tych wzbijanych przez przejeżdżające cały czas obok samochody, a kobiety skierowały się do środka samochodu. Krople krwi z rozbitej dłoni Moniki znaczyły jej drogę, a ona nie dawała po sobie poznać, że odczuwa z tego powodu jakiś niepokój. Że w jakimś stopniu ją to upokarza, i że odczuwa ból. Policjant w skupieniu obserwował całe zdarzenie. Jego partner, siedzący do tej pory w radiowozie wychylił się mocniej przez okno i na widok machającej w jego kierunki Moniki, wyrzygał się na boczne lusterko. Jezu.

3. (cdn)